Wednesday, October 24, 2007

Junior.


A nasza fasolka rosnie. Serce ma juz 5,2mm i dzisiaj po raz pierwszy uslyszelismy jego bicie, lezka sie zakrecila... Rosnie zdrowo, dostawa prognozowana na 15 czerwca 2008. A jezeli nikt nie byl jeszcze na planie filmowym Star Treka, to zapraszam do koreanskiego gabinetu... jest podobnie.
Posted by Picasa

Pekin odkryty cz. 7



Jedną z przygotowanych dla nas atrakcji był spektakl Peking Opera w teatrze Liyuan Theatre. No cóż opera... spodziewaliśmy się przez moment czegoś w klasycznym rozumieniu opery, zastanawialiśmy się nawet nad przygotowaniem odpowiednich strojów wieczorowych... Ale jak tylko zobaczyliśmy plakat, a chwilę później wnętrze teatru, to okazało się że krótkie spodenki i adidasy będą jak najbardziej na miejscu. Teatr sam w sobie ciekawy – wielki i w miarę nowoczesny. Mieliśmy taki specjalny backstage pass i mogliśmy sobie zwiedzić teatr od zaplecza i popodglądać aktorów, przygotowujących skomplikowaną charakteryzację. Nonie powiem, było na co popatrzeć, bo myślałem że to moja, szanowna małżonka jest rekordzistką czasu makijażu, a tu proszę, taki aktor chińskiego teatru to dopiero potrzebuje czasu żeby się wypacykować. No ale jak się za chwilę okazało, to właśnie charakterystyczny makijaż grał główną rolę w przedstawieniu. Całe przedstawienie, składające się z kilku aktów trwało lekko ponad godzinę. Wstęp stanowił występ muzyków, prezentujących lokalne brzmienia i jak tylko zobaczyliśmy operatora dzwonków ubranego w dżinsy i adidasy, to od razu poczuliśmy się usprawiedliwieni w naszych strojach. Aha! W ogóle teatr oprócz amfiteatralnie rozmieszczonych miejsc siedzących miał lożę, w której siedzieliśmy, ze stolikami. Na stolikach oczywiście ciasteczka, orzeszki, owoce i takie tam drobiazgi do chrupania, jak to zwykle w teatrach bywa... Szkoda że nie było popcornu, ja lubię... Ale najciekawszy był sposób serwowania herbaty. Pojawił się pan z dzbankiem uzbrojonym w dziubek długości ponad metr i zaczął nim niesamowicie wywijać. Odstawił taką musztrę paradną wywijając dzbankiem nie gorzej niż Kmicic szablą i co chwila zatrzymywał się w jakiejś wymyślnej figurze i puszczał strumień herbaty do czarki. Są ciasteczka, jast herbatka, to zaczynajmy przedstawienie. Pierwszy akt - Nefrytowa branzoletka – wyszła wymalowana pani i zaczęła drzeć kota tak strasznie, że ciężko nam było zdusić śmiech... ale jak zaraz za nią wyszedł równie pięknie wymalowany pan i jeszcze temu kotu dołożył, to już nie wytrzymaliśmy, ale na szczęście dźwięki ze sceny doskonale zagłuszały nasz chichot. No a później w kolejnych aktach były popisy kaskaderskie w stylu „Dawno temu w Chinach” i sam Jet Lee by się nie powstydził takich ewolucji. Podziwialiśmy naprawdę ciężką pracę aktrów – takie skoki mając na sobie tyle kostiumów i make-up’u wymagają niezłej kondycji. Najbardziej zadowolona była Kaja – ciastka bardzo jej smakowały, a kolorowe, skaczące po scenie ludziki trafiły idealnie w jej gust. Nie pamiętam żeby udało jej się wysiedzieć godzinę w jednym miejscu, a tutaj się udało. Aktorzy pewnie mnie przeklinali przez resztę wieczoru, bo było trochę ciemno i dałem lampę na pełną moc i nie żałowałem flesza... Sorry... Więcej zdjęc z Peking Opera w Galerii.
Posted by Picasa

Sunday, October 21, 2007

Kochani, spieszymy oznajmić...


BREAKING NEWS! BREAKING NEWS!
UWAGA! UWAGA!
Przerywamy naszą relację z Pekinu i zamieszczamy sensacyjne zdjęcie... Wyjątkowe... Piękne...

Monday, October 08, 2007

Pekin odkryty cz. 6


Kolejną atrakcją tego niezwykle pracowitego dnia była wizyta w Świątyni Nieba – największej istniejącej starożytnej budowli sakralnej w Chinach. Zajmuje ona powierzchnię 273 hektarów, a to jest 3 razy więcej niż Zakazane Miasto. Kurcze, cesarz miał dużo fajnych pomysłów, duża rąk do pracy – to i jest co zwiedzać w Chinach. Muszę przyznać, że o ile Zakazane Miasto robi wrażenie, o tyle Świątynia Nieba rzuciła nas na kolana. Zbudowana w 1420 dla cesarza, żeby mu było bliżej do nieba, z którym to bardzo się utożsamiał (teraz niektórzy w podobnym celu używają pewnej rozgłośni radiowej w Toruniu). Ale cesarz, chociaż bez Maybacha, to zdecydowanie kreatywniejszy i bogactwo świątyń oraz rozmach stylu budowli każą chylić czoła. Najważniejsze budowle to ołtarz modlitw o dobre zbiory – okrągła budowla o średnicy 32 metrów i wysokości 38 metrów, zbudowana na trzech marmurowych tarasach, a w całości wykonana z drewna bez użycia gwoździ i nnych materiałów – wielkie, piękne i kolorowe. Kolejna budowla to cesarska krypta nieba, nieco mniejsza od poprzedniej, ale otoczona marmurowym murkiem o niezwykle gładkich ścianach. Nazywana jest ścianą echa, bo jak sięprzy niej stanie i coś powie, to dźwięk niesie się dookoła murka i każdy stojący w dowolnym miejscu przy murku usłyszy – tutaj cesarz modlił siędo nieba. Trzecia ciekawa budowla to marmurowy ołtarz – taki okrągły plac wzniesiony na trzech marmurowych tarasach, znowu z ciekawostką akustyczną – jak się stanie na środku ołtarza i powie coś szeptem, to słychać o wiele głośniej – powierzchnia ołtarza wzmacnia dźwięk – tutaj cesarz modlił się o dobrą pogodę. Mieliśmy szczęście, bo akurat kilka tygodni temu ukończono prace renowacyjne. Więcej zdjęc ze Świątyni Nieba w Galerii.
Posted by Picasa

Pekin odkryty cz. 5


Po sutym obiedzie w potężnej, modnej pekińskie restauracji składającym się z kurczaka w sosie pomarańczowym, wieprzowiny z warzywami przyprawionej anyżem, wołowiny z grzybami i bambusem, zupy z grzybków i jakichś wodnych roślin typu nenufar i oczywiście ryżu udaliśmy się na przejażdżkę rykszą po dzielnicy Hutong. Cesarz i dwór cesarski mieszkali w Zakazanym Mieście, a wszyscy którym nie dane było dostąpić tego zaszczytu mieszkali w Hutong, czyli dzielnicy tradycyjnych chińskich zabudowań, z wąskimi uliczkami, do których przylegają bramy wejściowe do małych, wpólnych dziedzińców, wokół których ulokowane są parterowe zabudowania z nieotynkowanej cegły. Hutongi zazwyczaj nie posiadają sieci wodociągowej i centralnego ogrzewania, a mieszkańcy korzystają ze wspólnego wychodka na podwórzu. Pojedyncze gospodarstwo - Siheyuan w przeszłości zajmowała na ogół jedna rodzina, ale jak się dowiedzieliśmy od naszego przewodnika po 1949 roku władze zaczęły dokwaterowywać bogaczom "biedniaków" i standard życia gwałtownie się pogorszył.
W starych Chinach istniała ścisła definicja szerokości ulicy lub alei. Hutongi bardzo często nie przekraczają więc szerokości 9 metrów i do dzisiaj pozostają najwęższymi drogami w Pekinie. Niejednokrotnie alejki pozostają nie szersze niż 3 do 4 metrów, a czasem są tak wąskie, że mogą się nimi poruszać jedynie rowerowe ryksze. I właśnie taką rykszą objechaliśmy Hutong dookoła, nasz młody “motorniczy” nieźle sie napocił lawirując w krętych, ciasnych uliczkach, żeby nam pokazać najciekawsze zakamarki swoich podwórek. Oczywiście od razu uderzają ko ntrasty - widać odrapane rowery i najnowsze modele Audi, widać strasze kobiety z ręcznymi wachlarzami i klimatyzatory, a do budowy domów w zależności od zamożności gospodarza używano różnych materiałów. Niesamowitą niespodzianką i atrakcją było dla nas zaproszenie do jednego z gospodarstw, możliwość porozmawiania z mieszkańcami (oczywiście za pośrednictwem przewodnika), poczęstunek herbatą i obejrzenie “od kuchni” prawdziwego życia. i pomimo iż zdawaliśmy sobie sprawę, że troszkę wieje to komercyjną działalnością, to bardzo nam się podobało. W gospodarstwie spotkaliśmy lokalnego artystę, który za drobną opłatą, używając bajecznie kolorowych atramentów i specjalnych prostokątnych pędzelków wykaligrafował nam na paierowych banerach nasze imiona. Każda litera stylizowana była na rośliny i zwierzęta - ciekawa robota i unikalna pamiątka.
Komplet zdjęć z Hutong do oglądania w Galerii.
Posted by Picasa

Pekin odkryty cz. 4


Po istnym sprincie przez Tianamen Square wylądowaliśmy u bram Zakazanego Miasta - ikony Pekinu - prastarej siedziby cesarzy Chin z dynastii Ming i Qing. Budowa tego zamującego 720 tysięcy metrów kwadratowych zespołu pałacowego zajęło Chińczykom aż 14 lat, ale wznieśli przez ten czas 980 budynków, więc cesarz wrz ze swoimi licznymi konkubinami mieli wygodnie i zawsze było się gdzie schować. Wparowaliśmy kamiennym mostkiem (jednym z pięciu) nad fosą wprost przez główną bramę - Bramę Niebiańskiego Spokoju na pierwszy dziedziniec.
Wszystko dech zapiera, ale najbardziej dało się odczuć przytłaczający rozmiar całego kompleksu pałacowego - wielkie, misternie wykonane budowle, musiały pomieścić tysiące osób pracujących przy dworze cesarskim, Rozległe dziedzińce wycisnęły z nas sódme poty, bo trzeba było nieżle maszerować, źeby dotrzeć od jednej bramy do następnej. Na każdym kroku dało się odczuć niemal mistyczną obecność cesarza - rozmach i przepych widoczne w każdym detalu architektury i zdobień. Ciekawostką jest zupełny brak drzew - Linda wyjaśniła n am, źe jest kilka powodów. Pierwszy - njważniejszy - najwyższym dostojnikiem jest cesarz i nikt ani nic nie może być wyższe od niego i jego posiadłości. Drugi ważny powód to bezpieczeństwo cesarza - drzewa dałyby łatwe schronienie potencjalnemu zabójcy uzbrojonemu w snajperski łuk. Cesarz musiał mieć albo wielu wrogów, albo być wyjątkowym cykorem, bo również dziedzińce pałacowe wyłożone były kostką, ułożoną w siedem przeplatających się warstw, mających udaremnić ewentualny podkop. Sprytne - BOR mógłby się czegoś nauczyć.
Niestety nie wszystko udało nam się zobaczyć, prace renowacyjne i pośpieszne przygotowania do zbliżających się igrzysk olimpijskich uniemożliwiają dostęp do niektórych budowli, a cześć z nich pokryta była rusztowaniami i siatkami zabezpieczającymi, ale i tak zobaczyliśmy tyle, że ledwo się ruszaliśmy i z radością powitaliśmy czekającą na nas przy północnej bramie limuzynę, mającą zawieźć nas na obiad
Komplet zdjęć z Zakazanego Miasta do oglądania w Galerii.
Posted by Picasa

Pekin odkryty cz. 3


Linda była bezlitosna i wyznaczyła spotkanie na 9:00, my byliśmy równie bezlitośni i prawie udało nam się nie spóźnić. Spotkanie wczesne, bo i grafik dość napięty i plany ambitne. Przed hotelem już czekała limuzyna, zapakowaliśmy się do środka i jazda na Tianamen Square. To ten wielki plac, co to go czasami pokazują w telewizji, to na nim odbywają się wszystkie parady, pokazy, to tutaj podczas państwowych uroczystości ćhińczycy chwalą się czołgmi, rakietami i czym tam jeszcze co aktualnie w arsenale mają. Jeżeli wierzyć przewodnikowi to ma 880 tysięcy metrów kwadratowych i jest największym placem na świecie - no tak, gdzieś musi się ten miliard z hakiem zmieścić na pochodzie pierwszomajowym. Plac jak plac - rzeczywiście wielki z poukładanych płyt różnego rodzaju, co 5 metrów stoi policjant, co dziesięć metrów stoi żołnierz, a pewnie co metr tajniak. Ruszyliśmy przez plac rozpoczynając od jego południowo-zachodniego krańca, przemaszerowaliśmy obok mauzoleum Mao Zedonga - ponoć spał, więc mu nie przeszkadzaliśmy. Minęliśmy po zachodniej stronie Wielką Halę Ludową - siedzibę chińskiego parlamentu (z ciekawych liczb, to budynek ma powierzchnię 171800 metrów kwadratowych, pomieszczenie parlamentu moźe gościć 10000 reprezentantów jednocześnie, sala bankietowa jest na 7000 miejsc, a najwięcj zajętych było 5000 podczas wizyty prezydenta Nixona w 1972 roku). Właśnie pełną parą szły przygotowania do święta 1 pażdziernika i na placu kręciło się mnóstwo Chińczyków układających przeróżne kompozycje kwiatowe na zbliżającą się imprezę np. miiaturka Świątyni Nieba z kwiatów itp. Oczywiście na placu oprócz “milionów” turystów również “miliony” tych próbujących na turystach zarobić, czyli sprzedawców książek o Pekinie, pocztówek, wody, latawców, maskotek, zabawek, zdjęć itp. różnych biznesmenów. Przemaszerowaliśmy dzielnie przez plac Tianamen, przysłuchując się porywającym historiom opowiadanym przez Lindę i dotarliśmy do północnego końca pod bramę Zakazanego Miasta – Bramę Niebiańskiego Spokoju.. Na bramie Zakazanego Miasta - prastarej siedzibie cesarskiej dynastii Ming i Qing wisi sobie portret uśmiechniętego Mao i spogląda łaskawym wzrokiem na plac... Jakie to szczęście że miłościwie panujący w Polsce obecny reżim nie ma pomysłu żeby coś powiesić na bramach Wawelu. Cykamy sobie fotki z Mao i wkraczamy do Zakazanego Miasta.Komplet zdjęć z Tianamen Square do oglądania w Galerii.
Posted by Picasa

Pekin odkryty cz. 2


Hotel okazał się być położony w niezłym centrum i mieliśmy wielką ulicę, będącą główną atrakcją tuż z rogiem. Jak tylko zbłądziliśmy kawałek w bok, to trafiliśmy w sieć dziwnych uliczek pełnych straganów, sklepików i knajpek. Zbliżała się pora kolacji, więc zaczęliśmy się rozglądać za jakimś lokalem serwującym w miarę jadalne dania, aż w końcu się udało i jak usiedliśmy i udało nam się zamówić piwo i sok pomarańczowy, zabraliśmy się za studiowanie menu, na szczęście ze zdjęciami i szczątkowymi angielskimi opisami. Zamówiliśmy trzy porawy, z których dwie okazały się być doskonałe, a trzecia była tak ostra, że z pewnością można się nią było ogolić. Jedna dobra to był chyba kurczak z warzywami w jakimś sosie, a druga dobra to były roladki z czegoś zawiniętego w plasterki boczku i upieczone. Piwo Tsing Tao - zimne i doskonałe. Koalcję przeżyliśmy, a w drodze powrotnej do hotelu, zrobiliśmy drobne zakupy na straganie z duperelami, wysłuchaliśmy koncertu balkonowego lokalnej divy i znużeni podróżą i nawałem wrażeń udaliśmy się na zasłużony odpoczynek. Komplet zdjęć z dnia pierwszego do oglądania w Galerii.
Posted by Picasa

Pekin odkryty cz. 1

Pobudka była dość wczesna, bo chociaż samolot do Pekinu startuje o 14:20, a na lotnisko Busan Gimhae jedzie się 2 godziny, to mając na uwadze szalenie ważne dla Koreańczyków święta Chuseok, oraz ich zamiłowanie do spędzania tych świąt za kierownicą ruszyliśmy z zapasem kilku godzin. Ogromną niespodzianką był ruch niewiele większy niż zwykle (paliwo podrożało, czy co?) i na lotnisku byliśmy koło 11:00. Oczywiście kawka i hot dogi w lotniskowej budce, check-in i idziemy na macanko na bramkę. Kaja dzielnie kładzie swoją róźową walizeczkę, w której śpią misie na drogę, na taśmę rentgena i przechodzi przez bramkę. Mama też przechodzi, a tata oczywiście trzymając w ręku przezroczystą torebkę z niewinnymi piętnastoma rolkami filmów do aparatu wyje jak syrena okrętowa. Oczywiście przez rentgena przejeżdża też “niewinny czarny plecak”, którego zawartości nie powstydziłby się sam 007, panom przed monitorami oczy powiększają sie do rozmiarów talerzy od pizzy i tato idzie na bok wytłumaczyć zawartość i oddać mikroślady do magicznego odkurzacza.
No a później to już standard - piwo, lunch, piwo, drzemka i lądujemy. Korea to niezła lokalizacja - różne wschodnie atrakcje w odległości 2 godzin lotu to jest to. Wyjątkowo dopisała nam pogoda podczas lotu i popełniliśmy kilka fotek chmur i nieba, ale niestety jak dolatywaliśmy już do Pekinu, to smog i chmury wszystko przykryły i widoki się skończyły. Ale nic to, bo lotnisko przypominało opustoszały plac defilad z budynkiem niczym siedziba KC - z zewnątrz nic ciekawego. Niespodzianki miały dopiero nastąpić...Ja rozumiem, źe Chiny mają ponad miliard mieszkańców, ale czy połowa z nich musi być naraz na lotnisku?!?! Lotnisko wielkie, ludzi chmara, ale takiej organizacji, to dawno nie spotkaliśmy. Chociaż na początku zabiła nas troszkę biurokracja, bo dostaliśmy do wypełnienia po pięć formularzy na głowę (karty imigracyjne, deklaracje celne, zdrowotne itp.) no i trochę się zjezyłem, bo trzeba napisać 15 razy np. adres hotelu, gdzie mieszkaliśmy i takie tam inne kwiatki. Ale jak już w niezłym tempie porozdawaliśmy kwitki odpowiednim urzędnikom i wyszliśmy na terminal, to zrobiło się nieco luźniej i zaczęliśmy szukać jakiejś istoty z kartką Mr. Kosciolowski. Istota okazała się chińską płcią żeńską w średnim wieku imieniem Linda, na szczęście posługującą się niezłym, choć ciężko zrozumiałym angielskim. Linda zręcznie wyprowadziła nas z lotniska na parking, gdzie czekała na nas wielka, chińska, czarna limuzyna. Zapakowaliśmy mandżur i jazda do stolycy. A myśleliśmy, że ruch samochodowy w Korei jest straszny, a tu proszę okazało się że może być jeszcze gorzej. Takiego zamieszania na drodze to nie widzieliśmy w życiu. Masa samochodów, motocykli, motorowerów, rowerów, ryksz i tłumy pieszych przelewających się ulicami w sytuacjach o włos graniczących z wypadkiem zmieniła nasze zdanie o azjatyckiej komunikacji. W małą godzinkę dojechaliśmy do hotelu, umówiliśmy się z Lindą na następny dzień, zrzuciliśmy graty, szybki prysznic i heja na miasto.

Posted by Picasa

Friday, October 05, 2007

Beijing revealed.

Relation and pictures from our great trip to Beijing coming soon...
Posted by Picasa